Szósta część serii filmowej o przygodzie Jamesa Bonda jest nieco inna. Po pierwsze, po pięciu odsłonach z Seanem Connerym, w szóstej części w rolę agenta 007 wciela się Gerge Lazenby. Po drugie, jego postać jest trochę inna – romantyczna, cieplejsza, bardziej stateczna. Bond bierze ślub, taki prawdziwy, z miłości – już tylko ten fakt powinien dać do myślenia.
MI6 i Bond szukają Blofelda. Ten ukrywa się pod zmienionym, francuskim nazwiskiem. W końcu trafiają na jego trop. Agent 007 podszywa się pod eksperta od heraldyki i próbuje zbadać bazę Blofelda. Ten, oczywiście, go rozpoznaje. James Bond poznaje zaraz na początku piękną hrabiankę. Od jej ojca dostaje zadanie, by ją odmienić. Jak się okazuje, nie tylko Bond przemienia Theresę Vincenzo, ale też ona jego. Pod koniec filmy biorą ślub. Małżeństwem nie cieszą się jednak zbyt długo. Tracy zostaje zastrzelona, a film kończy się bardzo smutno i refleksyjnie. „Mamy dużo czasu” – mówi James tuląc martwe ciało ukochanej.
W filmie pojawia się sporo akcji, również zimowej. Uwielbiam osobiście wszystkie części Bonda, gdzie akcja toczy się na śnieżnych, górskich stokach. Bond na nartach i pościg za nim trochę trywialnie nakręcone, ale emocji nie brakuje. Oczywiście, wady produkcyjne i tego filmu należy dostrzec – podobnie jak w dwóch wcześniejszych częściach, gdzie treść przerosła formę.
Bond jest nieco bardziej uczuciowy. Choć też nie przesadzajmy. Swoją późniejszą ukochaną na samym początku uderza chociażby w twarz, kiedy ta próbuje go podejść. Romantyczny, ale twardy i brutalny zarazem. Ostatecznie, zakochuje się w Tracy naprawdę. Ślub i wesele – ku rozpaczy Moneypenny – też są prawdziwe. To jedyny raz, kiedy Bond prawdziwie się żeni.
„W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” ma mnóstwo negatywnych ocen i krytyków. Sam Lazenby też raczej postrzegany jest kiepsko. Okazuje się jednak, że pojedyncza rola tego aktora w tym filmie to w zasadzie tylko na jego własne życzenie. Zbyt wiele komentował i narzekał na produkcję filmu. Prawdopodobnie tylko dlatego nie zagrał w kolejnej odsłonie.
Jak dla mnie, ta część Bonda ma swój urok. Nie jest perfekcyjna, nie pozbawiona wad, ale na pewno stanowi pewnego rodzaju perełkę. Mnie George Lazenby porwał, choć wiem, że jestem dość mocno odosobniony w tej opinii.
Twórczość Stephena Kinga, króla horroru. Które książki pisarza są szczególnie warte polecenia?
Chociaż nie obeszło się bez krytyki tej części Bonda, dla mnie był to kawałek bardzo dobrego seansu filmowego.